środa, 30 września 2015

[ARS PUBLIKUJE]: Świecka szkoła - inicjatywa roku czy kompletny niewypał?

Po krótkiej przerwie mamy zaszczyt przedstawić kolejny tekst z cyklu [ARS PUBLIKUJE]. Dzisiaj poczytamy o "świeckiej szkole" i spojrzeniu Marty Grabinskiej na tę inicjatywę, czyli o finansowaniu lekcji religii przez państwo i o alternatywnych formach tego przedmiotu.


[Opinie przedstawione w artykułach nie są stanowiskiem Koła Naukowego Ars Politica, a wyłącznie autorów danego tekstu]

~ * ~

Świecka szkoła - inicjatywa roku czy kompletny niewypał?

Świecka szkoła (https://www.facebook.com/swieckaszkola?fref=ts) to obywatelska inicjatywa ustawodawcza dotycząca zniesienia finansowania religii z budżetu państwa. Autorzy chcą, aby publiczne przedszkola, szkoły podstawowe i gimnazja mogły organizować naukę religii na życzenie rodziców, a publiczne szkoły ponadgimnazjalne na życzenie samych uczniów. Co ważne, projekt zakłada niemożność ponoszenia żadnych kosztów związanych z organizacją przedmiotu przez budżet państwa.
Obecnie, w Polsce uczeń (lub jego rodzice) może zdecydować, czy chce brać udział w lekcjach religii czy etyki, może również uczęszczać na oba zajęcia jednocześnie. W większości szkół, religia odbywa się osobno dla każdej klasy, a etyka jest jedna dla całego rocznika. To właśnie sprawia, że musi się ona odbywać w takim terminie, aby pasował on każdej klasie, zazwyczaj przed lekcjami lub po nich. Zdarza się, że uczęszczanie na lekcje etyki wyklucza udział w zajęciach pozalekcyjnych, ponieważ nie da się pogodzić terminów tak, aby pasowały wszystkim. Ocena z religii/etyki pojawia się na świadectwie i jest liczona do średniej, jednak nie ma ona wpływu na promocję ucznia do następnej klasy. „Program nauczania religii katolickiej oraz podręczniki opracowuje władza kościelna i podaje je do wiadomości kompetentnej władzy państwowej”- jak wynika z konkordatu państwo mimo finansowania lekcji religii nie ma wpływu na program nauczania ani podręczniki.
Część rodziców, podkreśla, że religia w szkole to wygoda i oszczędność czasu. Niekażdy rodzic może mieć czas i możliwość, aby po obowiązkowych zajęciach dziecka w szkole, zaprowadzić je na katechezę, która odbywałaby się w kościele. Dlatego inicjatorzy “Świeckiej szkoły” nie chcą wyprowadzać religii ze szkół do kościołów tylko proponują, aby to na prośbę rodziców szkoła organizowała zajęcia katechezy w terminie, który będzie odpowiadał jej uczestnikom.
Niektórzy twierdzą, że chrześcijaństwo miało ogromny wpływ na powstanie państwa polskiego, więc każdy Polak powinien posiąść podstawową wiedzę na ten temat. Niezbędne wykształcenie w tej kwestii zdobywamy jednak podczas nauki innych przedmiotów. Lekcje religii często nie polegają na dostarczaniu wiedzy o kolebce państwa polskiego, początkach chrześcijaństwa czy analizowaniu tekstów, które są również elementem kultury polskiej. Te tematy są wystarczająco obszernie poruszane na języku polskim oraz historii.
Inicjatorzy uważają, że kwotę ponad 1,36 mld rocznie, która jest przeznaczana na lekcje religii w szkołach, można byłoby dużo lepiej zainwestować. Według osób popierających inicjatywę, zaoszczędzone pieniądze można byłoby przeznaczyć, np. na dodatkowe lekcje języków obcych, pojawiają się również propozycje przekazania ich na zajęcia z programowania, kursy pierwszej pomocy, etat dla dentysty lub pielęgniarki w każdej szkole, naukę religioznawstwa, mniej liczne klasy, lekcje retoryki, filozofii a dla starszych uczniów lekcje z podstaw prawa i ekonomii. Propozycji jest wiele, a każda wydaje się być na wagę złota, jeśli chodzi o tak ważną sprawę jak wykształcenie młodych Polaków.
Należy podkreślić, że pomysłodawcy inicjatywy nie chcą zakazywać lekcji religii w szkołach, chcą dać możliwość wyboru, który nie będzie bez powodu uprzywilejowany dla żadnej ze stron. Dzisiaj uczniowie, którzy nie uczestniczą w zajęciach religii, która często jest w planie w środku dnia, muszą ten czas spędzać w świetlicy, a w ciągu tygodnia wstawać wcześniej lub zostawać po zajęciach na lekcje etyki, które odbywają się często w jednym terminie dla całego rocznika. Zwolennicy obecnej sytuacji twierdzą, że te kilka godzin nie robią żadnej róznicy, jednakże czy, aby na pewno nie można lepiej wykorzystać 560 godzin, które traci dziecko w całym cyklu nauczania? Dlaczego uczniowie wierzący mają być uprzywilejowani? Dlaczego wszyscy mamy ponosić koszty finansowania zajęć religii jeśli nie wiemy na czym one polegają, nie wiemy jaka wiedza jest przekazywana młodym Polakom oraz w jaki sposób?
Religia jest nauczana w szkołach w 24 państwach Unii Europejskiej. W niektórych z nich udział w lekcjach religii jest obowiązkowy. Należy jednak zauważyć, że zajęcia z religii przybierają różną formę w różnych krajach. W niektórych stosuje się nazwę LER –  czyli tematy życiowe, etyka, religia. W innych kładzie się nacisk na przekazywanie wiedzy bez akcentowania wartości wychowawczych. W Wielkiej Brytanii edukacja religijna jest obowiązkowa dla wszystkich uczniów do 16. roku życia. Zajęcia mają charakter multireligijny, choć zasadniczo opierają się na chrześcijaństwie. W miarę możliwości zagadnienia przekazywane są w sposób obiektywny i neutralny światopoglądowo. Nauczyciel nie musi być człowiekiem wierzącym. Uczniowie mają obowiązek poznać wszystkie wielkie religie, obecne w społeczeństwie angielskim, m.in. chrześcijaństwo, judaizm, islam, hinduizm, buddyzm, sikhizm. Cel nauczania religii opiera się na tym, by uczniowie rozumieli jej znaczenie w życiu człowieka, znali podstawy najważniejszych religii świata. Dzięki temu uczeń poszerza własne horyzonty oraz ma możliwość wyjścia poza granice własnych przekonań. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda np. we Francji, gdzie nie ma możliwości prowadzenia zajęć religii w budynkach państwowych. Jednak każda szkoła ma obowiązek zagwarantowania jednego wolnego popołudnia, aby chętni mogli uczestniczyć w katechezie poza szkołą, której państwo nie finansuje.
Całkowicie popieram słowa Katarzyny Lubnauer, że „to obecność religii w szkołach publicznych wymagałaby mocnego uzasadnienia, nie zaś jej nieobecność. Niestety, istnieje coś takiego, co teoretycy prawa nazywają „normatywną siłą faktów”: stan istniejący zaczyna być traktowany jako coś normalnego, niewymagającego obrony, zaś to tylko zmiana wymusza ciężar argumentacji. Tak tworzy się swoisty szantaż: chcecie „wyprowadzić religię ze szkół”, to udowodnijcie, że nie jesteście wrogami wiary!” Projekt Świeckiej Szkoły nie jest walką z chrześcijaństwem. Sądzę, że jest to świetna okazja do zastanowienia się nad jakością i celem lekcji religii w obecnej formie w polskich szkołach. Czy jest sens prowadzenia religii z uczniami, którzy swoim zachowaniem uniemożliwiają przeprowadzenia zajęć? Czy nie lepiej nauczać (choć słowo nauczać nie jest odpowiednie w kontekście lekcji religii w polskiej szkole) religii dzieci, które rzeczywiście są zainteresowane i chętnie uczestniczą w lekcjach? Czy zajęcia religii  w obecnej formie nie są kolejnym elementem, który zniechęca młodzież do wiary?
Akcję oficjalnie popierają Robert Biedroń, Dariusz Michalczewski, Kazimiera Szczuka, Ryszard Kalisz, Manuela Gretkowska a nawet Miesięcznik Ewangelicki. Informacja na dzień 29 września - inicjatorom udało się zebrać 100 tysięcy podpisów. Mają być one złożone w kancelarii Sejmu 5 października, następnie Sejm ma dwa tygodnie, aby zweryfikować podpisy.
Bibliografia:
  1. Radosław Chałupniak, Katecheza w szkole czy poza szkołą?, "Paedagogia Christiana" 2012, nr 1/29, s,. 163 - 178.
  2. Konkordat między Stolicą Apostolską i Rzecząpospolitą Polską, podpisany w Warszawie dnia 28 lipca 1993 roku.

sobota, 12 września 2015

[ARS PUBLIKUJE]: "Obawa przed oskarżeniem o elityzm, czy brak wiedzy? Ubiór bardzo polityczny."

To już trzeci tekst z cyklu [ARS PUBLIKUJE]. Zachęcamy do przeczytania eseju Marcina Ołdakowskiego na temat tworzenia wizerunku polityka za pomocą stroju oraz do dyskusji na ten temat!

[Opinie przedstawione w artykułach nie są stanowiskiem Koła Naukowego Ars Politica, a wyłącznie autorów danego tekstu]

~ * ~

Obawa przed oskarżeniem o elityzm, czy brak wiedzy? Ubiór bardzo polityczny.

To, jak bardzo ważny jest wizerunek w kwestii kampanii politycznych znane jest we wszystkich krajach, gdzie odbywają się demokratyczne wybory. Niewątpliwie jedną z części składowych, jakie na owy wizerunek wpływają, jest ubiór. Na przykładzie polskich i zagranicznych polityków, tę jak się okazuje skomplikowaną kwestię, postaram się przybliżyć w artykule. Zastanowię się nad kwestią dotycząca pojęcia elityzmu, które może być kluczem do rozwiązania zagadki ubioru niektórych osób ze świata polityki. Zajmę się ubiorem mężczyzn i klasyczną elegancją.
Dywagując nad tematem wizerunku, opisujemy między innymi komunikację niewerbalną, a więc wszystko to, czego kandydat nie mówi, a pokazuje. Ubiór jest umiejscowiony właśnie w sferze tej komunikacji. Czym jest więc wizerunek? Andrzej Antoszewski i Ryszard Herbut mówią o nim jako o obrazie, kształcie czy wyobrażeniu sylwetki politycznej jednostki, grupy, organizacji bądź instytucji powstającym w świadomości odbiorców.1 Od tej definicji warto wychodzić, gdy chcemy mówić o ubiorze, bo wskazuje ona, jak bardzo wizerunek jest ważny. Można również powiedzieć, że składa się on na jedną z funkcji pragmatycznych autoprezentacji. Wszak funkcja lokalizująca odpowiada na pytania „kim jestem?” „skąd przychodzę?”2 Brak krawata, poszetki, monochromatyczne barwy kojarzą się z kolokwialnie mówiąc „człowiekiem z ludu”, a nie młodym, bogatym profesjonalistą z elit. Drugi obraz nie jest oczywiście negatywny, jeśli znajdzie swój elektorat. Jak wykazują analizy specjalistów, lubimy osoby podobnie wyglądające do nas3. Polityk postulujący wolność gospodarczą, chcący trafić do biznesmenów, osób cieszących się z dostatniego życia, powinien wręcz wyglądać właśnie dostojnie i wysoko budżetowo. Pierwsze wrażenie jest niezwykle ważne, bo już formuje nasz pogląd na daną osobę i wskazuje nam, czy człowieka warto posłuchać, czy od razu się zniechęcić. Jak wynika z badań, 3 miesięczne niemowlęta potrafią rozpoznać bardziej atrakcyjną osobę. Osobom potencjalnie ładniejszym dla nas, dorosłych, przypatrują się dłużej4. Jak się okazuje, nie bez znaczenia są również kolory. Dopasowane do studia telewizyjnego, ale i specjalnie dobrane. Niebieski, symbolizujący zaufanie i uczciwość, czerwony jako kolor władzy i siły.
Analizując ubiór polskich polityków, nie sposób nie spojrzeć na sylwetkę obecnego Prezydenta RP Andrzeja Dudy. Prawo i Sprawiedliwość konsekwentnie budowało obraz całej jego kampanii na wzór amerykański. Nie inaczej było z samym kandydatem. Młody, ubrany w dopasowany granatowy garnitur i co istotne- z polską flagą wpiętą w butonierkę. Patent z flagą jest przecież widoczny u Baracka Obamy. Omawiając wygląd Prezydenta, nie sposób nie zauważyć braku poszetki w brustaszy. Choć u polskich polityków w ogóle trudno jest znaleźć tą małą chusteczkę w kieszonce na piersi, warto zastanowić się nad jej brakiem. Czy wizerunek Andrzeja Dudy celowo ominął temat poszetki? Odpowiedź może być dużo bardziej złożona niż wielu osobom mogłoby się wydawać. W tytule artykułu padło słowo elityzm i to może być właśnie klucz do rozwiązania tej zagadki. Poszetka może mieć negatywne konotacje w mniej zamożnych polskich środowiskach, a są one przecież żelazną częścią nie tylko elektoratu Prawa i Sprawiedliwości, ale i tego niezdecydowanego. Problem na pozór mało istotny, może być ważny i nawet poszetka złożona w najpopularniejszy tv fold, mogłaby zmieniać obraz kandydata w oczach wyborców. Powinien być elegancki, ale bez przesady. Tylko, czy taki dodatek byłby przesadą? Można domniemywać, że wynika to z faktu iż w ogólnym trendzie garniturowym w Polsce brak poszetki jest na porządku dziennym. A szkoda, bo politycy II RP bardzo je lubili i przestrzegali zasad klasycznej elegancji.
Politykiem o wielu twarzach i wielu stylach jest Janusz Palikot. Gdy przyjrzymy się jego ubiorowi z czasów członkostwa w Platformie Obywatelskiej, zauważamy ostentacyjne garnitury i również wspomniane wcześniej poszetki. Palikot był znany wtedy nie tylko z roli skandalisty, ale i milionera biznesmena. Taki ubiór po prostu pasował do całego jego wizerunku. Oskarżenia o elityzm skierowane w osobę Palikota mogą być nieważne, bo poseł nie chciał ukrywać tego, kim jest i ile posiada. Sprawa obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, gdy opisywany poseł zmienił kierunek swoich działań politycznych. Ruch Palikota, wyraźnie lewicowy, głoszący hasła nie tylko walki z kościołem, ale i sprawiedliwości społecznej. Kłóciło się to z wizerunkiem bogatego założyciela milionera. Palikot zmienia swój styl, przestaje nosić codziennie krawat i ostentacyjne garnitury. Na większości konferencji prasowych pojawia się w tej samej, ciemnej wełnianej marynarce. Staje się „człowiekiem z ludu”, walczącym o prawa biednych, mniejszości i tych w potrzebie. To jednak nie koniec zmian w wizerunku polityka. Rok 2015 i kandydatura w wyborach prezydenckich to powrót do korzeni. Podczas debaty telewizyjnej kandydat ma na sobie dopasowany, niebieski garnitur w charakterystycznym kroju, krawat i białą koszulę z kołnierzem włoskim. Wygląda już nie jak człowiek z ludu, ale charyzmatyczny człowiek z elit, który wie czego chce. 
Omawiając ubiór polityczny, nie sposób nie wspomnieć o Andrzeju Lepperze. Piotr Tymochowicz wykreował ten wizerunek głównie ubiorem. Gdy porównamy obraz polityka z rolniczej blokady drogi z obrazem już  z sal sejmowym, zobaczymy kolosalną różnicę. Garnitur od Hugo Boss i opalenizna zrobiły z dawnego rolnika, działacza wyższych sfer.
Niezwykłą rolę wizerunku i składającego się nań ubioru, zauważamy w polityce amerykańskiej. Przenosząc się do lat 60. XX wieku, widzimy młodego, ubranego w nowy garnitur, przyszłego prezydenta USA. Ten człowiek to John Kennedy. Do dzisiaj mówi się, że ludzie oglądający debatę między nim, a Nixonem, to właśnie jemu przyznali zwycięstwo. Ci słuchający debaty w radiu, stwierdzili że Nixon był lepszy. Kennedy ubrany w ciemny garnitur, zdecydowanie lepiej prezentował się w starych odbiornikach telewizyjnych5. Ale ta debata to nie koniec jeśli chodzi o JFK. Były, tragicznie zmarły prezydent zawsze przywiązywał wagę do ubioru w stylu amerykańskim. Jego zestawy nieeleganckie były nierozerwalnie związane ze stylem uniwersyteckim ligi bluszczowej, czyli tzw. preppy. Do dzisiaj Kennedy jest ikoną stylu dla wielu osób i wizerunkiem demokraty, który nigdy nie powróci.
Podsumowując te rozważania, widzimy ,że ubiór, jak i sam wizerunek jest bardzo ważny w autoprezentacyjnym umiejscowieniu kandydata, polityka. Bardzo ważne w tej kwestii są uwarunkowania geopolityczne i tradycje danego kraju. Po latach Polski Rzeczypospolitej Ludowej, w wolnej Polsce jeszcze w pełni nie wykształciły się potrzeby wyraźnie poprawnego ubioru. Stąd też wynika obawa przed oskarżeniami o elityzm, nawet u polityków już świadomie dobierających ubiór. Omawiając ubiór prezydenta, warto wspomnieć, że jest on osobą reprezentują kraj. To powinno zobowiązywać go do trzymania się zasad klasycznej elegancji.  Widać również, jak ubiór może być wykorzystywany w pozycjonowaniu na przykładzie Janusza Palikota. Od milionera do człowieka z ludu. II RP była bez wątpienia najlepsza dla naszych rodzimych polityków jeśli chodzi o ubiór, ale to również czas istnienia najbardziej rozwiniętej rodziny elit polskich i pewnej hierarchii społecznej. Czy politycy, którzy nie myślą o elityzmie, bo w ogóle nie myślą o poprawności ubioru, zaczną przywiązywać do niego wagę? W to wątpię, ale nadzieja jest w młodych formacjach, bo na polskich ulicach coraz częściej można spotkać mężczyzn dobrze i co ważne- klasycznie ubranych.



______________________________
1  Antoszewski A., Herbut R. Leksykon Politologii 
2 Pietrzyk-Zieniewicz E.,  Sokołowski A.,  Zieniewicz A., Jak Polak z Polakiem...: kampania wyborcza do Sejmu i Senatu RP w 1993 r.: autoprezentacje, regionalne uwarunkowania postaw wyborczych, dyskursy, analizy
3 Cisłak A. Przekleństwo wyglądu. On-line: http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/1503510,1,jak-sie-podobac.read
4 Cisłak A. Przekleństwo wyglądu. On-line: http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/1503510,1,jak-sie-podobac.read 
5 Zaczkiewicz R. Rola ubioru w debacie politycznej, on-line: http://www.szarmant.pl/rola-ubioru-w-debacie-politycznej

środa, 2 września 2015

[ARS PUBLIKUJE]: "Demokracja - czyli czy większość ma zawsze rację?"

Zapraszamy do lektury kolejnego tekstu z cyklu [ARS PUBLIKUJE]. Dziś proponujemy filozoficzne rozważania nt. demokracji autorstwa Emmy Drabarek. Zachęcamy do dyskusji!

[Opinie przedstawione w artykułach nie są stanowiskiem Koła Naukowego Ars Politica, a wyłącznie autorów danego tekstu]

~ * ~


DEMOKRACJA – CZYLI CZY WIĘKSZOŚĆ MA ZAWSZE RACJĘ? 

If ever Fascism should come to Americait will come in the name of Freedom"
~Thomas Mann 


Mówi się, że demokracja wcale nie jest idealną propozycją, lecz lepszej jak dotąd ludzkość nie wynalazła – a jednak wciąż pozostaje nieosiągalnaMożna mówić, że żyjemy dziś w świecie demokracji – bliższym prawdy jednak byłoby stwierdzenie, że żyjemy w świecie  d e m o k r a t y z a c j i. Gdy patrzymy na współczesną mapę świata, wciąż większość społeczeństw zamieszkujących nasz glob żyje w systemach, które z demokratycznymi wartościami wspólnego mają niewiele. W poniższym eseju, przy pomocy znakomitych politologów i filozofów (prof. L. Kołakowski, M. Oakeshott, E. Roudinesco, R. Rieman i wreszcie prof. S. Filipowicz), zastanowię się nad pułapkami, jakie tworzy powierzenie władzy ludzkiej zbiorowości i jej rozumowi oraz pokładanie w nich wiary. 

            Gdy, jako społeczeństwo, wychodzimy z założenia, że, wedle słów J.J. Rousseau „cnota jest wyrazem woli powszechnej”, konsekwencją idealizacji społeczeństwa jako najdoskonalszego miejsca realizacji się ludzi, może być zwolnienie człowieka z wszelkiej odpowiedzialności, w której to właśnie wyraża się wolność. Dopiero odpowiedzialność za własne czyny i opinie czyni człowieka prawdziwie wolnym. Można zatem doznać wrażenia, że demokracja, legitymowana przez istnienie wspólnoty i legitymująca podejmowanie przez nią decyzji, pośrednio stwarza sytuację, w której „jak gdyby nie było innego człowieczeństwa aniżeli kolektywne”.1 Sytuacja ta tworzy złudzenie, że „każdy znaczy nikt”, a odpowiedzialność za czyny jednostkowe zostaje przenoszona na anonimową zbiorowość - skoro „ja” pozostaje moralnie nieukonstytuowane, a będące jedynie częścią większego „projektu” (wspólnota, klasa, społeczeństwo, naród). Trudno więc nie wysnuć wniosku, że demokracja wcale nie musi być systemem propagującym wolność bardziej niż inne znane nam systemy, jeśli uczestnictwo w sprawowaniu władzy stało się ważniejsze niż prawo do bycia indywidualną jednostką. 


            Podstawową legitymacją dla podejmowanych przez zbiorowość decyzji jest wiara w racjonalny ludzki rozum, wspólny dla całej ludzkości oraz we wspólną władzę racjonalnego namysłu, który stanowi podstawę i inspirację działania politycznego. Jest to kolejny wyraz egalitaryzmu i, co za tym idzie, uniwersalizmu, ponieważ ludzie myślący  r a c j o n a l n i e  i posiadający racjonalny rozum, z logicznego punktu widzenia powinni więc myśleć w taki sam sposób i dochodzić do tych samych wniosków. Znowuż – jest to pewnego rodzaju  m i t  racjonalistycznej polityki i próba sprowadzenia polityki do inżynierii, która nie zakłada błędów, a jedynie mechaniczne rozwiązywanie serii kryzysów. 2 Próba udowodnienia, że o trwaniu lub nie-trwaniu danego zjawiska decydują tylko prawdziwość i racjonalna jego podstawa. To racjonalne rozwiązanie problemu ma być równocześnie rozwiązaniem doskonałym, a ponieważ jeden człowiek (i każdy człowiek) jest istotą rozumną, posiada więc wszystkie potrzebne narzędzia do stworzenia racjonalnego społeczeństwa.3 Jednakże polityka jest zawsze podsycana tym, co tradycyjne, oraz tym, co zależne od okoliczności równocześnie, a działania intelektu nie przebiegają w próżni. Wpływają na nie różne czynniki – historia, doświadczenie, obyczaje i emocje to tylko jedne z nich. Mimo iż powierzenie zbiorowemu rozumowi ludzkiemu takich kompetencji i roli wydaje się racjonalne, rozum często nas zawodzi…



            Tak jak zawiódł ludzkość w XX wieku, w czasie królujących totalitaryzmów i nieludzkich dyktatur, w czasie Holocaustu i łamania praw człowieka przy ogólnym przyzwoleniu oświeconych społeczeństw wyrosłych w erze kultury, filozofii i ideałów. Zawiódł rozum zbiorowości, które zaczęły rozładowywać swoje frustracje na drugim człowieku – w kierunku wskazanym przez szamana, terapeutę manipulującego tłumem. Czym bowiem innym byli XX-wieczni dyktatorzy niż terapeutami, obiecującymi zdesperowanym masom magiczne wyzdrowienie za pomocą czarodziejskiego środka, którym okazało się wyrzucenie całej swojej nienawiści na zewnątrz? Dzisiaj nie dziwi nas to już wcale, prawda? W końcu właśnie w epoce terapeutycznego kontaktu żyjemy – relacje z innymi ludźmi przypominają mistrza i pacjenta, a część z nas w ogóle sobie innych relacji niż tych w gabinecie nie wyobraża.4 Wciąż oczekujemy jakiegoś czarodzieja, który przyjdzie i dzięki swoim magicznym zdolnościom zaoferuje nam iluzję wyzdrowienia. Nie chcemy nawet rzeczywistej przemiany – potrzebujemy tylko zapewnień i obietnic, ponieważ w erze psychoanalizy (czy też postpsychoanalizy) to właśnie o ów  k o n t a k t  chodzi i to on jest sednem tego, do czego zmierzamy - a skoro w sferze prywatnej, to także w publicznej, jeśli społeczeństwo jest niczym więcej niż zbiorem jednostek. Gdy zawodzi nas rozum, potrzebujemy terapii. Terapii, która może mieć ciąg (bo nigdy się nie kończy i skończyć nie może!) bardzo dobry, a może mieć i zły, jak to zdarzało się w przeszłości.

            „W Europie tematem tabu jest <faszyzm>, o ile odnosi się do współczesnych zjawisk politycznych”, pisze R. Rieman5, dodając przy tym, że „fakty nie znikają jednak przez zaprzeczenie”. Odpowiedzialnością za ryzyko występowania takiego niebezpieczeństwa obarcza właśnie człowieka masowego jako produktu ostatniego stulecia. Produktu niewdzięcznego, który w dobie praw człowieka, otwartych granic i szerzącej się demokracji, odrzuca te dobrodziejstwa na rzecz  r e s e n t y m e n t u  - formuły wartościowania na zasadzie „ja jestem dobry, Ty jesteś zły”. Gdy naprawdę tłum zaczyna rządzić, a demokracja staje się demokracją masową, prawdziwa demokracja przestaje istnieć. Podstawową cechą współczesnego świata staje się powierzchowność, która łasa na uproszczenia i wyrównywanie do najniższego poziomu (gdzie znajduje się największy mianownik ludzki), bardzo łatwo przeradza się w nienawiść. Trudno bowiem powiedzieć, by „nowy, lepszy człowiek” (bo przecież żyjący w najlepszych czasach, jakie mógłby sobie wymarzyć!), mimo wszystkich bodźców i możliwości, stał się szczęśliwszy. Wręcz przeciwnie, zaczął potrzebować permanentnej pomocy psychoanalityków i nieustannej uwagi ze strony rządzących. Współczesny człowiek nie zwalnia nawet na chwilę – cały czas potrzebuje dostarczania emocji, zdarzeń i zapewnienia, że to on jest „tym  d o b r y m”. Wyobrażamy sobie, co się dzieje, gdy spotęgujemy tę postawę? Otóż nie musimy – to już się kiedyś wydarzyło. „Kto nie wyniesie żadnej nauki z historii, jest skazany na jej powtarzanie” właśnie wtedy, gdy wielką potrzebą staje się dostosowanie do masy, a  „doświadczenie absolutnej wolności zamieni się w śmiertelny strach przed wolnością”. Nawoływanie do emancypacji, rozumianej jako wolność zrzeszania się i przynależenia do wspólnot i subkultur oraz nobilitacja aktywności publicznej6 jako przynależności do społeczeństwa, tak naprawdę wywołuje tylko samotność i „wyzwala” człowieka z akceptowania swojej prawdziwej  r ó ż n i c y i wzięcia za niej odpowiedzialności. 7 Sprowadzenie wolności do swobody zgromadzeń i wypowiadania się, a pominięcie w tym katalogu praw osobowych człowieka, jak chociażby prawo do biologicznej różnicy, jest pierwszym krokiem w stronę faszyzmu, który w ciele demokracji masowej zawsze będzie obecny.

            Zgodnie z wiarą w nieomylność uwspólnotowionego ludzkiego rozumu, opinia publiczna staje się dla nas „trybunałem prawdy”8, bezwzględnym sędzią i bóstwem, który ma zawsze rację i do której możemy się odwoływać w poszukiwaniu ostatecznych rozstrzygnięć. Jednakże „w epoce równości ludzie nie wierzą sobie nawzajem”, a w świetle powyższych argumentów, trudno dalej bezkompromisowo wierzyć w masowy rozum ludzki. Masa nie jest czymś, co można kontrolować, szczególnie dzisiaj, gdy w nowym, zinformatyzowanym świecie, przekroczyła już możliwość gromadzenia się9. Jest niebezpieczna jako środek do metodycznego sterowania pogardzaniem jednych przez drugich – ponieważ nawet racjonalny rozum nie jest w stanie wykazać przewagi działań nieegoistycznych nad egoistycznymi. A tłum chce więcej – więcej bodźców, więcej emocji, więcej wydarzeń, więcej wszystkiego. Tłum nie chce – tłum żąda. Masa staje się więc przedmiotem rozgrywek politycznych, narzędziem w rękach sprytnego władcy, który daje jej to, czego potrzebuje. 

            Podsumowując, powierzenie władzy absolutnej ludowi wcale demokracją nie jest. Jest zamianą wolności na dowolność, zamianą jednej tyranii na drugą – na tyranię tłumu i niezadowolonej, sfrustrowanej, a przez to roszczeniowej masy. Masy, która zawiodła się na racjonalnym rozumie, która składa się z jednostek nieodpowiedzialnych za nic, która szuka kogoś, na kim swoje frustracje może wyładować. Potrzeba jej więc „igrzysk” i silnego przywódcy, który te igrzyska zapewni i na którego może przenieść swoją utraconą  p o d m i o t o w o ś ć. Przywódcy, który obieca natychmiastową poprawę, odrzucenie tego, co było wcześniej, za pomocą magicznych środków i umiejętności. Przywódcy, który wskaże kierunek, w którym masa ma iść i powie jej, że jest dobra ze względu na to, jaki kierunek obrała, a jaki odrzuciła. Przywódcy, który powie, kto jest winny temu, co masę spotkało i winnego ukarze lub masie ukarać pozwoli. On sam będzie ideałem wszelkich cnót, które są przez najniższy mianownik uważane za niezbędne do sprawowania władzy, stanie się nowym bóstwem – sędzią i prokuratorem w jednym. I tak właśnie ów bakcyl, który nigdy nie umiera i w ”demokracjach” masowych ukrywa się po kątach, może powrócić w postaci nowego (a może niekoniecznie?) ruchu politycznego, który pomoże cały resentyment zadręczonemu społeczeństwu wyładować. Bakcyl, który żywi się właśnie powierzchownością, w której widzi tylko nienawiść. Być może jest to ciekawa kwestia do wzięcia pod uwagę w kontekście jesiennych wyborów i tego, co się przy ich okazji będzie na polskiej scenie politycznej działo. Prześciganie się w obietnicach bez pokrycia, „mowa nienawiści”, wskazywanie odpowiedzialnych za to, co się społeczeństwu (a może właśnie masie, bo czemu mamy bać się tego słowa?) nie podoba i planowanie ponownego przestawienia świata na nowo. Tłumowi w obliczu tego, co zostało przytoczone powyżej, jednak wierzyć nie tylko jest trudno, ale się nie powinno. Tym samym mam nadzieję, że na pytanie „czy większość ma rację?” udzieliłam wyczerpującej odpowiedzi. Jeśli chodzi o alternatywę, tak jak napisałam na początku, lepszej jak dotąd nie mamy. 


Emma Drabarek
______________________________
1 Cytaty dot. tego akapitu pochodzą z tekstu L. Kołakowskiego „Bałwochwalstwo polityki”, w którym ten problem jest poruszony głębiej. 
2 Więcej na ten temat w M. Oakeshott: „Wieża Babel i inne eseje: Racjonalizm w polityce” 
3 Więcej na ten temat w M. Oakeshott: „Wieża Babel i inne eseje: Racjonalizm w polityce” 
4 Więcej na ten temat: E. Roudinesco: „Po co psychoanaliza: Depresyjne społeczeństwo: Klęska podmiotu.” 
5 Cytaty w tym akapicie pochodzą z R. Rieman: „Wieczny powrót faszyzmu.”, gdzie znajduje się więcej na temat tego zagadnienia. 
6 Demokracja jest przecież systemem zakładającym powszechną aktywność publiczną („masowa” kojarzy nam się tylko z systemami niedemokratycznymi, jak totalitaryzm – czy aby na pewno słusznie? A powszechna mobilizacja do spełniania „obowiązku obywatelskiego”, jakim jest głosowanie w wyborach?) 
7 Więcej na ten temat: E. Roudinesco: „Po co psychoanaliza: Depresyjne społeczeństwo: Klęska podmiotu.” 
8 Na podstawie: prof. S. Filipowicz: „Opinia – rozum na targowisku” 
9 Na podstawie: P. Sloterdijk „Pogarda mas”