poniedziałek, 11 kwietnia 2016

błędne koło


[ARS PUBLIKUJE] po raz kolejny! Tym razem prezentujemy tekst Macieja Badowskiego i jego spojrz ekonomię i redystrybucję dóbr.

[Opinie przedstawione w artykułach nie są stanowiskiem Koła Naukowego Ars Politica, a wyłącznie autorów danego tekstu]

Błędne koło

„Gdyby socjaliści znali się na ekonomii to nie byliby socjalistami” powiedział kiedyś, wybitny ekonomista Friedrich von Hayek i moim zdaniem miał w stu procentach rację. Zapewne domyślacie się już, o czym będzie poniższy tekst. Rozprawa z socjalizmem w dzisiejszych czasach może być podobna do walki z wiatrakami, ale z raz obranej drogi zawrócić nie można. Jak powiedziała lady Margaret Thatcher, „Jestem w polityce z powodu konfliktu dobra i zła, a wierzę, że w końcu dobro zatriumfuje”,a ja jestem przekonany, że miała rację. Żelazna Dama mówiąc o triumfie dobra miała na myśli wolny rynek i od tego właśnie zaczniemy.
Myślę, że przytłaczająca większość Polaków podpisałaby się pod stwierdzeniem, że bogatych należy obciążyć kosztami świadczeń na rzecz uboższych oraz jest niesprawiedliwe, aby jeden miał, a drugi nie i państwo powinno wyrównywać takie dysproporcje za pomocą podatków. Tak nas już od dziesięcioleci wychowywano, że nie widzimy nic złego w tym, że po to, by pomóc biedniejszym państwo zabierze komuś tam bogatszemu, bo “przecież bogatego stać, to niech płaci”. Niektórzy (a myślę, że tych niektórych jest całkiem sporo) są skłonni uważać, że w imię sprawiedliwości społecznej po prostu coś się im od państwa należy. Jest to dobitny przykład tego, jakich spustoszeń w umysłach całych pokoleń dokonał socjalizm. Niemal wszyscy uważamy, że nam się od państwa należy to czy tamto, że to z budżetu państwa powinno się nam zapłacić za szkołę, emeryturę, lekarza. A skąd rząd na to weźmie fundusze – to już nikogo nie obchodzi, no pewnie komuś zabierze, ale ten ktoś ma więcej od nas i go stać. My zresztą nikomu nic osobiście nie zabieramy, nie mamy wyrzutów sumienia, robi to za nas rząd, a my tylko bierzemy to co nam się należy.  
Jednak, gdy chociaż przez chwilę przyjrzymy się mechanizmom rządzącym gospodarką to z łatwością zauważymy, że to nie najbogatsi, ale raczej ci ubożsi utrzymują… ale zaraz kogo oni tak naprawdę utrzymują? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy sobie uzmysłowić parę faktów. W państwie opiekuńczym bogaci są jedyną grupą, która de facto podatków nie płaci. Nawet w zamożnych państwach Zachodu, gdzie przez wiele lat panował „dziki” kapitalizm, bogatych jest zbyt mało, by razem wzięci mogli wnieść do państwowej kasy znaczącą sumę. Gdyby nawet postąpić tak jak bolszewicy i zagarnąć ich całe fortuny, a następnie podzielić na całe społeczeństwo to na niewiele by to starczyło. Państwo zmuszone jest więc szukać dochodu gdzie indziej – nakładając podatki pośrednie, czyli na produkcję towarów i świadczenie usług. Zatem każdy podatek, nałożony na przedsiębiorcę zostaje przez niego przerzucony w cenę produktów i usług. Płacą go nie właściciele fabryk, a klienci kupujący ich towary, z reguły ubożsi. Opodatkowywanie przedsiębiorców niesie więc za sobą fatalny mechanizm, skutkujący wzrostem cen. Droższym wyrobom trudniej jest znaleźć nabywców, spada na nie popyt, a część producentów zmuszona jest ograniczyć produkcję, to jak łatwo się domyśleć, oznacza zwalnianie pracowników. Zwolnieni ograniczają swoje wydatki do minimum co powoduje, ze popyt na rynku maleje jeszcze bardziej, kolejne firmy zwalniają pracowników, którzy ograniczają swoje zakupy, i tak dalej.
Mechanizm błędnego koła, opisanego powyżej, przyspiesza rząd, który, aby przypodobać się wyborcom, zaczyna przydzielać zasiłki dla bezrobotnych. Jednak, aby to zrobić potrzebne są pieniądze – z pustego nawet Salomon nie naleje – podnosi się więc podatki, nakręcając wiodącą w dół spiralę. Żeby przeciwdziałać postępującemu bezrobociu rząd zaczyna ustalać rozmaite ulgi podatkowe np. na tworzenie nowych miejsc pracy. Po pewnym czasie system podatkowy staje się tak skomplikowany, że już nikt, poza specjalistami, nie potrafi zorientować się w labiryncie ulg, zwolnień i wykluczających się wzajemnie przepisów. Ale przecież bogacz sobie poradzi, wynajmie doradców podatkowych – im bogatszy, tym lepszych – i tym bardziej uwolni się od świadczeń na rzecz państwa. Na takie luksusy nie może już sobie pozwolić średni ani mały przedsiębiorca, bo zwyczajnie go na to nie stać, i płaci ogromne podatki, które go po prostu rujnują. I w ten sposób socjalizm zamiast wyrównywać szansę, prostą i najszybszą drogą prowadzi do majątkowego rozwarstwienia społeczeństwa - bogaci i kombinatorzy stają się jeszcze bardziej bogaci, klasa średnia ubożeje, a biedni popadają w nędzę. Ale to oczywiście jeszcze nie wszystko. Jak to już powiedzieliśmy sobie wcześniej, aby „przeciwdziałać”  rozwarstwieniu i „wyrównywać” szanse społeczeństwa w imię tak zwanej sprawiedliwości społecznej, rząd zaczyna wypłacać zasiłki i inne świadczenia socjalne. Jednak nie ma nic za darmo, takie rozdzielanie środków także kosztuje bo trzeba przecież opłacić opasły aparat biurokratyczny. Z całej kwoty przeznaczonej na pomoc socjalną dla ubogich, jakieś 30 – 40 procent  trafia do potrzebujących, wystarczy poszukać w danych GUS-u. Mamy więc odpowiedź na nasze pytanie: ubodzy płacąc podatki utrzymują rozrośniętą ponad miarę biurokrację. Stąd też prosty wniosek: społeczeństwo wpłaca w podatkach do kasy państwa określoną ilość pieniędzy, która następnie przepuszczana jest przez trybiki biurokracji i z powrotem trafia w ręce ludności,  rzecz jasna, w odpowiednio  umniejszonej kwocie!
Na tym jednak lista nieszczęść powodowanych przez marzenia o życiu na cudzy koszt wcale się nie kończy. Skąd państwo bierze pieniądze na „bezpłatną” służbę zdrowia, oświatę, milionowe rzesze urzędników, na subwencję do deficytowych gałęzi gospodarki i wiele innych złudzeń? Odpowiedź jest tylko jedna – z kieszeni podatnika. Przeciętny Polak oddaje na rzecz państwa do 80 procent swojego wynagrodzenia (każdy z nas może w miarę sprawnie policzyć, ile ciężko zarobionych pieniędzy musi oddać na rzecz państwa w różnego rodzaju składkach i podatkach), więc nie ma się co dziwić, że skazany jest na utrzymanie przez państwo. Rzeczywiście w takiej sytuacji nie stać nas na zapłacenie za lekarza, szkołę lub prywatne ubezpieczenie emerytalne. Wszystko to, jak każdy może się przekonać, otrzymujemy od państwa, ale w najpośledniejszej jakości. Państwowe, wiadomo, to niczyje, pozbawione gospodarza – taki stan rzeczy stwarza okazje do marnotrawstwa, defraudacji, różnymi drogami znikają grube miliardy. Sprawia to, że za „bezpłatne” świadczenia płacimy o wiele, wiele drożej niż płacilibyśmy za płatne - pieniędzy mamy coraz mniej, a żyje nam się jeszcze gorzej. Równia pochyła, błędne koło.
Recepta na taki stan jest tylko jedna – jak najszybsza rezygnacja z socjalizmu w każdej postaci. Społeczeństwo musi zrozumieć, że powinno trzymać własny los w SWOICH rękach, bo nikt nie zadba o nas tak, jak byśmy zrobili to sami. Podstawowym komponentem wolności osobistej jest wolność gospodarcza, jedna bez drugiej nie ma prawa bytu.Pamiętać należy, że z wolnością nierozerwalnie łączy się odpowiedzialność, odpowiedzialność za siebie samego, za swoją rodzinę, wspólnotę lokalną i państwo. Trzeba skończyć z utopią socjalizmu, który miał być rajem, a dla milionów jest niewolą. Niskie opodatkowanie, wolność w gospodarowaniu, minimum państwa ingerującego w nasze prywatne życie – to jest recepta na szczęście nasze i przyszłych pokoleń. Gdziekolwiek i kiedykolwiek konsekwentnie stosowano zasady gospodarki wolnorynkowej, rezultaty były zawsze takie same: podniesienie poziomu życia - choćby za rządów Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii (lub najnowszy przykład Florydy, gdzie w ciągu zaledwie pięciu lat z 5 miliardów dolarów deficytu i ponad 10% bezrobocia, doprowadzono za pomocą wolnego rynku i obniżki podatków, do wyraźnej nadwyżki budżetowej i spadku bezrobocia do 5%). Kiedykolwiek narzucano komuś zasady gospodarki kolektywnej, rezultaty bywały w najlepszym razie raczej kiepskie, a w najgorszym zaś – wręcz katastrofalne. Widać to, kiedy porównamy z sobą różne regiony lub kraje, lub okresy czasu. Było tak w przeszłości, jest dzisiaj i tak będzie w przyszłości.
Jak to ujął wielki francuski myśliciel, Alexis de Tocqueville: „Chcesz sprawdzić, czy dany naród ma talent do przedsiębiorczości i handlu? Nie oglądaj jego portów, nie badaj drewna z jego lasów ani plonów jego ziemi. Wszystko to załatwi duch handlu,  bez niego zaś rzeczy te są bezużyteczne. Zbadaj raczej, czy prawo tego narodu daje ludziom odwagę do szukania dobrobytu, swobodę dążenia do niego, zmysł i nawyki potrzebne, by go znaleźć, oraz pewność czerpania zysków”.

Bibliografia:
  • Wolny wybór, Milton i Rose Friedman
  • Margaret Thatcher: portret Żelaznej Damy, John Blundell
  • Konstytucja wolności, Friedrich von Hayek
  • Zero zdziwień, Rafał Ziemkiewicz
  • Podatki, czyli rzecz o grabieży, Janusz Korwin-Mikke
  • http://namzalezy.pl/floryda-stworzyla-milion-miejsc-pracy-w-ciagu-5-lat-jak-obnizajac-podatki/

1 komentarz: