poniedziałek, 11 kwietnia 2016

błędne koło


[ARS PUBLIKUJE] po raz kolejny! Tym razem prezentujemy tekst Macieja Badowskiego i jego spojrz ekonomię i redystrybucję dóbr.

[Opinie przedstawione w artykułach nie są stanowiskiem Koła Naukowego Ars Politica, a wyłącznie autorów danego tekstu]

Błędne koło

„Gdyby socjaliści znali się na ekonomii to nie byliby socjalistami” powiedział kiedyś, wybitny ekonomista Friedrich von Hayek i moim zdaniem miał w stu procentach rację. Zapewne domyślacie się już, o czym będzie poniższy tekst. Rozprawa z socjalizmem w dzisiejszych czasach może być podobna do walki z wiatrakami, ale z raz obranej drogi zawrócić nie można. Jak powiedziała lady Margaret Thatcher, „Jestem w polityce z powodu konfliktu dobra i zła, a wierzę, że w końcu dobro zatriumfuje”,a ja jestem przekonany, że miała rację. Żelazna Dama mówiąc o triumfie dobra miała na myśli wolny rynek i od tego właśnie zaczniemy.
Myślę, że przytłaczająca większość Polaków podpisałaby się pod stwierdzeniem, że bogatych należy obciążyć kosztami świadczeń na rzecz uboższych oraz jest niesprawiedliwe, aby jeden miał, a drugi nie i państwo powinno wyrównywać takie dysproporcje za pomocą podatków. Tak nas już od dziesięcioleci wychowywano, że nie widzimy nic złego w tym, że po to, by pomóc biedniejszym państwo zabierze komuś tam bogatszemu, bo “przecież bogatego stać, to niech płaci”. Niektórzy (a myślę, że tych niektórych jest całkiem sporo) są skłonni uważać, że w imię sprawiedliwości społecznej po prostu coś się im od państwa należy. Jest to dobitny przykład tego, jakich spustoszeń w umysłach całych pokoleń dokonał socjalizm. Niemal wszyscy uważamy, że nam się od państwa należy to czy tamto, że to z budżetu państwa powinno się nam zapłacić za szkołę, emeryturę, lekarza. A skąd rząd na to weźmie fundusze – to już nikogo nie obchodzi, no pewnie komuś zabierze, ale ten ktoś ma więcej od nas i go stać. My zresztą nikomu nic osobiście nie zabieramy, nie mamy wyrzutów sumienia, robi to za nas rząd, a my tylko bierzemy to co nam się należy.  
Jednak, gdy chociaż przez chwilę przyjrzymy się mechanizmom rządzącym gospodarką to z łatwością zauważymy, że to nie najbogatsi, ale raczej ci ubożsi utrzymują… ale zaraz kogo oni tak naprawdę utrzymują? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy sobie uzmysłowić parę faktów. W państwie opiekuńczym bogaci są jedyną grupą, która de facto podatków nie płaci. Nawet w zamożnych państwach Zachodu, gdzie przez wiele lat panował „dziki” kapitalizm, bogatych jest zbyt mało, by razem wzięci mogli wnieść do państwowej kasy znaczącą sumę. Gdyby nawet postąpić tak jak bolszewicy i zagarnąć ich całe fortuny, a następnie podzielić na całe społeczeństwo to na niewiele by to starczyło. Państwo zmuszone jest więc szukać dochodu gdzie indziej – nakładając podatki pośrednie, czyli na produkcję towarów i świadczenie usług. Zatem każdy podatek, nałożony na przedsiębiorcę zostaje przez niego przerzucony w cenę produktów i usług. Płacą go nie właściciele fabryk, a klienci kupujący ich towary, z reguły ubożsi. Opodatkowywanie przedsiębiorców niesie więc za sobą fatalny mechanizm, skutkujący wzrostem cen. Droższym wyrobom trudniej jest znaleźć nabywców, spada na nie popyt, a część producentów zmuszona jest ograniczyć produkcję, to jak łatwo się domyśleć, oznacza zwalnianie pracowników. Zwolnieni ograniczają swoje wydatki do minimum co powoduje, ze popyt na rynku maleje jeszcze bardziej, kolejne firmy zwalniają pracowników, którzy ograniczają swoje zakupy, i tak dalej.
Mechanizm błędnego koła, opisanego powyżej, przyspiesza rząd, który, aby przypodobać się wyborcom, zaczyna przydzielać zasiłki dla bezrobotnych. Jednak, aby to zrobić potrzebne są pieniądze – z pustego nawet Salomon nie naleje – podnosi się więc podatki, nakręcając wiodącą w dół spiralę. Żeby przeciwdziałać postępującemu bezrobociu rząd zaczyna ustalać rozmaite ulgi podatkowe np. na tworzenie nowych miejsc pracy. Po pewnym czasie system podatkowy staje się tak skomplikowany, że już nikt, poza specjalistami, nie potrafi zorientować się w labiryncie ulg, zwolnień i wykluczających się wzajemnie przepisów. Ale przecież bogacz sobie poradzi, wynajmie doradców podatkowych – im bogatszy, tym lepszych – i tym bardziej uwolni się od świadczeń na rzecz państwa. Na takie luksusy nie może już sobie pozwolić średni ani mały przedsiębiorca, bo zwyczajnie go na to nie stać, i płaci ogromne podatki, które go po prostu rujnują. I w ten sposób socjalizm zamiast wyrównywać szansę, prostą i najszybszą drogą prowadzi do majątkowego rozwarstwienia społeczeństwa - bogaci i kombinatorzy stają się jeszcze bardziej bogaci, klasa średnia ubożeje, a biedni popadają w nędzę. Ale to oczywiście jeszcze nie wszystko. Jak to już powiedzieliśmy sobie wcześniej, aby „przeciwdziałać”  rozwarstwieniu i „wyrównywać” szanse społeczeństwa w imię tak zwanej sprawiedliwości społecznej, rząd zaczyna wypłacać zasiłki i inne świadczenia socjalne. Jednak nie ma nic za darmo, takie rozdzielanie środków także kosztuje bo trzeba przecież opłacić opasły aparat biurokratyczny. Z całej kwoty przeznaczonej na pomoc socjalną dla ubogich, jakieś 30 – 40 procent  trafia do potrzebujących, wystarczy poszukać w danych GUS-u. Mamy więc odpowiedź na nasze pytanie: ubodzy płacąc podatki utrzymują rozrośniętą ponad miarę biurokrację. Stąd też prosty wniosek: społeczeństwo wpłaca w podatkach do kasy państwa określoną ilość pieniędzy, która następnie przepuszczana jest przez trybiki biurokracji i z powrotem trafia w ręce ludności,  rzecz jasna, w odpowiednio  umniejszonej kwocie!
Na tym jednak lista nieszczęść powodowanych przez marzenia o życiu na cudzy koszt wcale się nie kończy. Skąd państwo bierze pieniądze na „bezpłatną” służbę zdrowia, oświatę, milionowe rzesze urzędników, na subwencję do deficytowych gałęzi gospodarki i wiele innych złudzeń? Odpowiedź jest tylko jedna – z kieszeni podatnika. Przeciętny Polak oddaje na rzecz państwa do 80 procent swojego wynagrodzenia (każdy z nas może w miarę sprawnie policzyć, ile ciężko zarobionych pieniędzy musi oddać na rzecz państwa w różnego rodzaju składkach i podatkach), więc nie ma się co dziwić, że skazany jest na utrzymanie przez państwo. Rzeczywiście w takiej sytuacji nie stać nas na zapłacenie za lekarza, szkołę lub prywatne ubezpieczenie emerytalne. Wszystko to, jak każdy może się przekonać, otrzymujemy od państwa, ale w najpośledniejszej jakości. Państwowe, wiadomo, to niczyje, pozbawione gospodarza – taki stan rzeczy stwarza okazje do marnotrawstwa, defraudacji, różnymi drogami znikają grube miliardy. Sprawia to, że za „bezpłatne” świadczenia płacimy o wiele, wiele drożej niż płacilibyśmy za płatne - pieniędzy mamy coraz mniej, a żyje nam się jeszcze gorzej. Równia pochyła, błędne koło.
Recepta na taki stan jest tylko jedna – jak najszybsza rezygnacja z socjalizmu w każdej postaci. Społeczeństwo musi zrozumieć, że powinno trzymać własny los w SWOICH rękach, bo nikt nie zadba o nas tak, jak byśmy zrobili to sami. Podstawowym komponentem wolności osobistej jest wolność gospodarcza, jedna bez drugiej nie ma prawa bytu.Pamiętać należy, że z wolnością nierozerwalnie łączy się odpowiedzialność, odpowiedzialność za siebie samego, za swoją rodzinę, wspólnotę lokalną i państwo. Trzeba skończyć z utopią socjalizmu, który miał być rajem, a dla milionów jest niewolą. Niskie opodatkowanie, wolność w gospodarowaniu, minimum państwa ingerującego w nasze prywatne życie – to jest recepta na szczęście nasze i przyszłych pokoleń. Gdziekolwiek i kiedykolwiek konsekwentnie stosowano zasady gospodarki wolnorynkowej, rezultaty były zawsze takie same: podniesienie poziomu życia - choćby za rządów Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii (lub najnowszy przykład Florydy, gdzie w ciągu zaledwie pięciu lat z 5 miliardów dolarów deficytu i ponad 10% bezrobocia, doprowadzono za pomocą wolnego rynku i obniżki podatków, do wyraźnej nadwyżki budżetowej i spadku bezrobocia do 5%). Kiedykolwiek narzucano komuś zasady gospodarki kolektywnej, rezultaty bywały w najlepszym razie raczej kiepskie, a w najgorszym zaś – wręcz katastrofalne. Widać to, kiedy porównamy z sobą różne regiony lub kraje, lub okresy czasu. Było tak w przeszłości, jest dzisiaj i tak będzie w przyszłości.
Jak to ujął wielki francuski myśliciel, Alexis de Tocqueville: „Chcesz sprawdzić, czy dany naród ma talent do przedsiębiorczości i handlu? Nie oglądaj jego portów, nie badaj drewna z jego lasów ani plonów jego ziemi. Wszystko to załatwi duch handlu,  bez niego zaś rzeczy te są bezużyteczne. Zbadaj raczej, czy prawo tego narodu daje ludziom odwagę do szukania dobrobytu, swobodę dążenia do niego, zmysł i nawyki potrzebne, by go znaleźć, oraz pewność czerpania zysków”.

Bibliografia:
  • Wolny wybór, Milton i Rose Friedman
  • Margaret Thatcher: portret Żelaznej Damy, John Blundell
  • Konstytucja wolności, Friedrich von Hayek
  • Zero zdziwień, Rafał Ziemkiewicz
  • Podatki, czyli rzecz o grabieży, Janusz Korwin-Mikke
  • http://namzalezy.pl/floryda-stworzyla-milion-miejsc-pracy-w-ciagu-5-lat-jak-obnizajac-podatki/

poniedziałek, 7 marca 2016

demokracja jako religia pokoju

[ARS PUBLIKUJE] w nowym semestrze! Dzisiaj zapraszamy do przeczytania tekstu Emmy Drabarek o demokracji jako najlepszej "religii".


[Opinie przedstawione w artykułach nie są stanowiskiem Koła Naukowego Ars Politica, a wyłącznie autorów danego tekstu]

DEMOKRACJA JAKO RELIGIA POKOJU
Max Weber: Plebiscyt nie jest głosowaniem czy wyborem, ale <wyznaniem wiary>.
    Kiedyś na łamach bloga Koła Naukowego „Ars Politica” miałam przyjemność rozpisać się o tym, jak niebezpieczne jest powierzenie władzy rozumowi ludzkiej zbiorowości, a więc temu, co nazywamy dumnie demokracją1. Dziś chcę uchwycić temat ze strony nieco odmiennej, ponieważ wbrew temu, co sądzą niektóre środowiska, świat ma wiele stron i tyle samo końców. Nie zawsze to, co widzimy, jest w istocie takie, jak nam się wydaje, a prawda wciąż pozostaje zmienna i nieuchwytna, nawet w cywilizowanym XXI wieku. Dlatego też wszystko, co chcielibyśmy widzieć, jest tylko tym, w co wierzymy, bo wierzyć chcemy. Natomiast w świecie tym w ogóle rzadko kiedy pozwala się nam czymś bezgranicznie zachwycić, więc wybaczcie mi proszę ten krótki esej pochwalny dla najpiękniejszej z istniejących religii.
WSZYSTKO OPIERA SIĘ NA WIERZE
    W dawnych, pięknych czasach, ludzkości wydawało się, że jest w stanie zracjonalizować naukę i życie publiczne oraz, że tylko wartości, których treść daje się skontrolować za pomocą publicznie dostępnych środków, mają prawo do miana wiedzy i są wartościami poznawczymi2. Jednak szybko okazało się, że wiedza nie ma charakteru „posiadania” czegoś, lecz owego „czegoś” poszukiwania. W momencie, gdy uczony uważa, że lepiej szukać prawdy niż kłamstwa, jest to poszukiwanie oparte nie tyle na pewności, co na przeświadczeniu, że rzeczywiście prawda przedstawia większą niż kłamstwo wartość. Przecież każdy racjonalista, tak naprawdę, jest pełen wiary3. A każda terapia jest tak naprawdę manipulacją, która opiera się na wierze w cudowne uzdrowienie4. I chyba nawet nie ma w tym nic złego i może nawet czas już zaakceptować taką ludzką naturę, poszukującą wciąż nowych szamanów i magicznych rozwiązań, których dziś zachodnia kultura upatruje w demokratycznym systemie rządów. Lecz to również jest zaledwie dotychczas empirycznie niepotwierdzonym, że prawda o nas samych jest lepsza od wyobrażeń. Do tego momentu ustaliliśmy już, że wierzyć musimy bezustannie, aby nie zatracić zdolności do zachwytu – dlaczego i czy warto „postawić” w tym wypadku na „jedyną słuszną” religię, niczym na jedną kartę a na dodatek jeszcze stwierdzić, że jest to zachowanie racjonalne?
    Pozwolę sobie spróbować utwierdzić drogiego czytelnika w przekonaniu, że demokracja jest jedyną wśród wyznań, która systemowo gwarantuje człowiekowi pokój i stabilizację, o które tak zabiegamy i dla których ludzie zgodzili się złączyć się w państwo5. W anarchicznym lub hierarchicznym świecie każde państwo samodzielnie decyduje o użyciu lub zaniechaniu użycia siły, co w gruncie rzeczy wcale nie daje poczucia owej stabilności i prowadzi do ciągłych konfliktów. Natomiast w świecie równych (formalnie) podmiotów międzynarodowych i mnogości interakcji między nimi, użycie wobec siebie nawzajem siły nie występuje często, jeśli nie w ogóle, ponieważ wiąże się z dużo poważniejszymi i długotrwałymi konsekwencjami. Nie oznacza to, że demokratyczny (czy też demokratyzujący się) świat jest pełen pokoju (dowodzi tego mnogość aktualnych konfliktów na świecie, który w XXI wieku mieni się ucywilizowanym). Oznacza to tylko tyle (a może aż tyle?), że demokratyczne reżimy nie używają wobec innych demokracji przemocy, lecz starają się oddziaływać na nie za pomocą innych środków6. Być może w pierwszej chwili nie zdziwi to nas, dzieci dobrobytu otwartych europejskich granic. Jednakże, patrząc z punktu widzenia globalnej historii, nieznającej pięciu minut bez przelania krwi, jawi się to nam jako polityczna i historyczna „nowinka” oraz cel możliwy do osiągnięcia dzięki instytucjom umożliwiającym podjęcie choćby próby kooperacji (podążając za koncepcjami liberalistów).
Kolejnym „punktem” dla opiewanej przeze mnie demokracji, wynikającym z poprzedniego, jest zrodzenie się pewnej wiary w instytucje właśnie. Jest to również pewne novum dla politycznej historii świata, która do tej pory wierzyła w jednostki i ich charyzmatycznym osobowościom przyznawała legitymację do rządzenia. Współczesny system ma być niczym fortepian, który będzie grał niezależnie od muzyka, który go używa7. A z natury rzeczy fortepian jest bardziej przewidywalny niż sam muzyk – a system bardziej niż oszalała z radości władzy jednostka.
Wreszcie, last but not least, demokracja jest jedynym z możliwych reżimów, w którym rzeczywiście „sprawiedliwość” jest rozumiana jako „bezstronność”. Jako jedyna stwarza sytuację, w której „rozumni i wolni ludzie” nie określają żadnych moralnych kryteriów, ale dają nam choćby mgliste pojęcie o tym, w jaki sposób owe rozstrzygnięcia mają zapadać, tak aby „justice” była rzeczywiście „fair”8. Mimo tego, że koncepcja ta jest iście kantowska w swej naturze, a jak wiemy, Kant nie narzekał na brak krytyków, trudno nie uznać, że niesie ona ze sobą założenie bardzo w gruncie rzeczy piękne i pozwalające choć przez chwilę uważać, że człowiek, rzeczywiście rozumny i wolny, częściej będzie kierować się powinnością niż interesem. I tym samym wolne i rozumne społeczeństwo jako zbiór tych jednostek9.
    Być może wiara w cokolwiek w dzisiejszych czasach i uważanie, że rzeczywiście jakaś powinność i porządek istnieją, jest przejawem skrajnej naiwności. Jednak gorąco do tej naiwności przekonuję – myślę, że warto się w demokracji zakochać, nawet jeśli za chwilę, pod napływem nowych fanatyzmów i wierzeń, weźmie tę naszą miłość i zdepcze.

Przypisy:

[2] Więcej na ten temat: L. Kołakowski „Filozofia Pozytywistyczna”, esej: „Empiryzm logiczny”
[3] Więcej: M. Oakeshot „Wierza Babel i inne eseje”: „Racjonalizm w polityce”
[4] Nie rozpisując się na ten temat, polecam zajrzeć do E. Roudinesco „Po co psychoanaliza”: „Klęska podmiotu”
[5] Oczywiście podążając za koncepcją umowy społecznej

[6] Więcej na temat demokratycznej teorii pokoju w R. Koehane: „International Institutions: Two Approaches”
[7] Więcej na ten temat: V. Turcey: „Rola służby cywilnej w demokratycznym społeczeństwie – doświadczenie francuskie” w „Służba cywilna a etyka”, Warszawa 1996
[8] Więcej w: J. Rawls: „Teoria Sprawiedliwości”
[9] S. Filipowicz: „Galimatias – Zaprzepaszczony sens Oświecenia”: „Utopia rozumu komunikacyjnego”


poniedziałek, 15 lutego 2016

[ARS PUBLIKUJE] po przerwie! Na początek nowego semestru refleksje Konrada Gałuszko na temat zmiany władzy i wyniesonej z niej nauki.


[Opinie przedstawione w artykułach nie są stanowiskiem Koła Naukowego Ars Politica, a wyłącznie autorów danego tekstu]




#Dobrazmiana, czyli... każda władza taka sama?


Z każdych rządów społeczeństwo polskie powinno wynieść jakąś naukę. Rządy Prawa i Sprawiedliwości już dają nam jedną istotną lekcję, którą powinniśmy nareszcie na dobre zapamiętać – nie ma siły politycznej, zdolnej do stworzenia w Polsce takiego bogactwa jak za Odrą w takim krótkim czasie, jak byśmy tego chcieli.


Festiwal obietnic?
Gdzie tu powiązanie? Jak jedno ma się do drugiego?
Aby zrozumieć tę lekcję, należy się zastanowić nad dwiema rzeczami – czego Polacy szukają w polityce (jaki ma być cel rządzenia?) oraz jak konkretne opcje czy osoby zyskują nasze poparcie.
Odpowiedź na pierwsze pytanie jest bardzo prosta. Polacy chcą być Zachodem, ale tylko materialnie, w sferze konsumpcji. Obywatelska, społeczna otwartość, odpowiedzialność oraz zaangażowanie schodzą na plan dalszy. Nie sądzimy jeszcze w należytym stopniu, że wymienione komponenty dobrobytu są zarówno pożądanym skutkiem, celem, jak i przede wszystkim skutecznym środkiem prowadzącym do satysfakcjonującego zakończenia transformacji (a może już modernizacji?).
Próba udzielenia odpowiedzi na drugie pytanie jest trudniejsza. Obserwując ostatnie 26 lat można odnieść wrażenie, że kuszą nas obietnice – emerytura pod palmami dzięki otwartym funduszom emerytalnym, 3000 kilometrów autostrad, no i w końcu osławione 500 złotych na dziecko. Czy chodzi tylko o obietnice? Albo, inaczej zadając to pytanie - czyżby rządzenie Polską naprawdę było możliwe tylko za pomocą obietnic? Jeśli nawet odpowiedź brzmi „tak”, to nie należy rozpatrywać tego problemu powierzchownie.
Polakami kieruje wewnętrzna, nadzwyczaj głęboka wiara w istnienie tylko jednego, prostego rozwiązania – recepty na wszystko, idealnego modelu gospodarczego, który politycy nam zaaplikują i staniemy się zamożni po czterech, a maksymalnie, jak pokazuje doświadczenie, ośmiu latach. Po 1989 r. jedynie Platforma Obywatelska została wybrana na drugą, pełną kadencję. Wcześniej, kiedy tylko nadeszła odpowiednia okazja, dzięki demokratycznym procedurom odwoływaliśmy tych, którzy nam nie odpowiadali, abyśmy mogli wciąż szukać i wierzyć w tę jedną jedyną, mityczną siłę polityczną, która na terenie Polski stworzy drugie Niemcy, Francję czy znany wszystkim przykład Irlandii. Były nadzieje związane z Akcją Wyborczą „Solidarność”? Były. Sojusz Lewicy Demokratycznej, po czterech latach AWS? Również. PO/PiS? Jak najbardziej.
Prawda jest jednak przykra i można ją opisać za pomocą dwóch wniosków. Po pierwsze, nie ma, nie było i nie będzie żadnej partii, która stworzy dobrobyt w ciągu kilku lat. Czeka nas ciężka praca, być może jeszcze na trzy, cztery albo i więcej dekad1. Jeśli jakąś siłę polityczną w przyszłości zaczniemy uważać za cudotwórcę, to jej sukces będzie efektem starań wszystkich poprzednich rządów od 1989 r. Szczere, pozytywne postrzeganie jakiejś partii to skutek wyłącznie lepszej koniunktury gospodarczej2, która nawet nie musi być dziełem tej opcji politycznej czy sytuacji wewnętrznej (m.in. realizacji programu wyborczego) w kraju.
Ważnym czynnikiem jest też dojrzewanie pokoleń. I tu dochodzę do drugiego wniosku, będącego jednocześnie odpowiedzią na postawione wcześniej pytanie. Polacy, jak każdy naród doby transformacji, okazuje tzw. „społeczną niewdzięczność”3. Nie patrzyliśmy (i nie patrzymy) na kolejne rządy racjonalnie. Ulegamy chwilowemu, mniejszemu lub większemu zauroczeniu, po czym, o ironio, brutalne życie weryfikuje nasze wyobrażenia. Dalej już tylko skłaniamy się ku mieszaniu partii oraz polityków z błotem. Lekceważymy twarde fakty, wskaźniki ekonomiczne czy choćby i to, że pewne zmiany, pewne elementy programów partii, które są konieczne(!), wymagałyby trzech lub czterech kadencji. Polacy mówią i myślą: „Jest źle to jest źle. I nawet z tym nie dyskutujcie. Może ktoś następny zrobi coś lepiej. Korzystając z możliwości demokracji odwołujemy was i dajemy szansę innym.”.
Zgodnie z teorią o „społecznej niewdzięczności”, dopiero kolejne pokolenia (urodzeni pod koniec lat 80-tych i na początku 90-tych, a może nawet ich dzieci) po rozpoczęciu transformacji docenią starania poprzedników. Niewątpliwie, będzie to efekt akumulacji kapitału, a także jego redystrybucji – wzrośnie poziom zamożności. Te argumenty dowodzą jak irracjonalna jest wiara w sukces „jednego reformatora”. Na marginesie, z tego wypływa jeszcze inny niebagatelny wniosek – nie powinniśmy naiwnie wierzyć w sukces jednej siły, ale z drugiej strony, jeśli już jakiejś daliśmy szansę to pozwólmy działać, choćby i dla samej „nauki demokracji”.
Co jednak ma do tego PiS? Jakie wnioski powinny powstać po tym kolejnym doświadczeniu?

Nihil novi
Przede wszystkim, nie łudźmy się – PiS to kolejna siła polityczna wybraną dzięki skutkom „społecznej niewdzięczności”. I takich partii/rządów przed nami jest jeszcze wiele! Kolejna rzecz – abstrahując od ekonomicznych (profesjonalnych, pozbawionych emocji czy śladów politycznej rywalizacji) analiz propozycji reform gospodarczych według PiS, po czterech następnych latach nadal będziemy biedni czy też średnio zamożni. Zmiany nie udały się SLD, AWS, PO i nie wyjdą też następnym rządom.
W tym miejscu warto jeszcze poczynić dwie uwagi. Gdy sukcesów gospodarczych brakuje, patrzymy władzy na ręce szczególnie dokładnie. Niekiedy ta czynność zastępuje samą wiarę w awans ekonomiczny czy poważną analizę reform. Odwoływanie rządów bierze się też zatem z, niestety, często prawdziwych4, obserwacji, że „bogaci żerują na biednych” - zyskują, czy to pieniądze, czy to prestiż, wpływy. Następna partia ma dokonać odnowy moralnej – wierzymy, przynajmniej z początku, w etyczną wyższość kolejnych rządów. Myślimy: „co jak co, ale oni już tego nie zrobią!”. Nie bez przyczyny popularność zdobyły hasła o lustracji, redukcji administracji oraz walce z korupcją.
To również złudzenie, które jest wprawdzie konsekwencją zrozumiałej niedojrzałości naszej demokracji. Zwykli ludzie unikają kandydowania w wyborach, a często nawet są politycznymi ignorantami, co skutkuje niedostateczną wymianą elit. Nic zatem dziwnego, że te elity chcą jak najdłużej zostać na swoich pozycjach, serwując obywatelom określone hasła, a partie polityczne reprezentują swoje, rozbieżne ze społecznymi, interesy. Zresztą, Polska nie różni się na tym polu od innych, jak pokazują doświadczenia niemal wszystkich państw byłego bloku wschodniego – od Pragi po Ałmaty. Owszem, im dalej na wschód tym większy stopień zoligarchizowania polityki, autorytaryzacji ustroju oraz tworzenia neopatrymonialnych struktur. Jednak ogólny schemat jest podobny. Społeczeństwo, o ile może, dopiero uczy się, kogo i jak wybierać.
Zatem, dzięki każdej nowej elicie, a teraz dzięki PiS powinniśmy nauczyć się, że jeszcze przez wiele lat nic nowego nas nie spotka. Nie będzie ani odnowy moralnej, ani „drugiej Irlandii”.
Co ciekawe, ledwie po trzech miesiącach od rozpoczęcia pracy obecny rząd sam daje argumenty, aby tak twierdzić. I wcale nie chodzi o najbardziej głośną aferę z Trybunałem Konstytucyjnym czy oczywiste przykłady jak sędzia za czasów PRL w ławach sejmowych - poseł Stanisław Piotrowicz - albo były agent Służby Bezpieczeństwa na państwowej posadzie5. PiS zarzucał PO, a w 2005 r. także SLD, nepotyzm oraz partykularyzm. Jak zatem oceniać, przez pryzmat tych oskarżeń, nowelizację ustawy o służbie cywilnej? Z pewnością nie ograniczy ona piętnowanych przez PiS zjawisk. Zresztą, lepszym dowodem na postępowanie według tego samego klucza, co inni, są zmiany kadrowe w spółkach skarbu państwa6.
Kolejna sprawa – media. Pojawiały się zarzuty, stawiane zresztą na długo przed wygraniem wyborów przez aktualną większość, że nadawcy publiczni są nieobiektywni i faworyzują konkretną opcję czy partię polityczną. W takiej sytuacji należałoby oczekiwać całkowitej zmiany wizji mediów – obiektywizmu, bezstronności opartej na zatrudnianiu dziennikarzy apolitycznych lub pełnego pluralizmu rozumianego jako zaangażowanie publicystów i prezenterów związanych właśnie z konkretnymi partiami czy ideologiami. Zastąpienie części pracowników TVP dziennikarzami m.in. TV Republika nie wpisuje się w schemat żadnej wizji. Czy zwolnienie Piotra Kraśki oraz Beaty Tadli, a także zastąpienie ich np. Michałem Rachoniem, bez jednoczesnego zaproponowania posad, przykładowo, osobom związanym z .Nowoczesną, Kukiz '15 i PSL to wyraz spluralizowania mediów? Wreszcie, czy oznaką reform ma być ograniczenie kompetencji Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz przeniesienie ich na Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego?
Owszem, można powiedzieć, że TVP za czasów PO również zatrudniała „swoich”. I to jest prawda. Można również powiedzieć, że przecież Jacek Kurski zaproponował Dominice Wielowieyskiej kontynuację swojego programu w TVP Info. W takim razie, czy „swoim” był także Jan Pospieszalski, który przez niemal całe dwie kadencje PO prowadził „Warto rozmawiać” oraz „Jan Pospieszalski: Bliżej”? Wniosek? PiS nie proponuje nic nowego w tej kwestii.
26 lat III Rzeczpospolitej każą nam twierdzić, że media publiczne zawsze są łupem partii lub koalicji rządzącej. I tę znaną, uniwersalną prawdę potwierdziła Katarzyna Kolenda-Zaleska w rozmowie z Robertem Kwiatkowskim. Były szef TVP podczas rządów SLD krytykował PiS za zwolnienia u publicznych nadawców: „Ta formacja (Prawo i Sprawiedliwość - red.) owszem, wygrała wybory parlamentarne. Ale to jeszcze nie oznacza, że ma rządzić wszystkim i wszystkimi.” Dziennikarka odpowiedziała: „Panie prezesie, tutaj się muszę wtrącić. Przypominam sobie, że kiedy SLD wygrało wybory, to było dokładnie to samo – stwierdziła.”7.
I na sam koniec – sprawa podsłuchów. Mówi się, że za czasów PO Polacy byli masowo kontrolowani przez służby. „Gazeta Prawna” podaje dane m.in. za 2014 rok8. 2 miliony 177 tysięcy razy uprawnione instytucje sprawdzały nasze telefony. Czy jednak znowelizowana ustawa o policji ma przeciwdziałać takiej skali inwigilacji,?9, 10

Historia magistra vitae est(?)
Najlepszym scenariuszem wyjścia z tej sytuacji byłoby zrozumienie pewnych nieuchronnych prawidłowości, przy jednoczesnym spojrzeniu na politykę łaskawszym okiem. Jest to scenariusz nad wyraz optymistyczny i pewnie nierealny. Jednak nie da się całkowicie wykluczyć, że polaryzacja grup politycznych, która powstała w latach 90-tych („Solidarność”-PZPR), a wyewoluowała kilka lat później (podział “Solidarności” na PO i PiS, marginalizacja postkomunistów), znów ulegnie radykalnemu przeobrażeniu. Być może obecny duopol odejdzie w cień, ponieważ Polacy zwiększą swoją aktywność obywatelską oraz przeniosą poparcie na nowe partie.
Kluczowe dla zmiany świadomości politycznej polskiego społeczeństwa musi być w pierwszej kolejności oddalenie myśli o rychłym dobrobycie. Marzenia, sprzedane nam (czasem z nieco makiawelicznej konieczności, niestety) w 1989 r., a potem 2004 r. muszą zostać zracjonalizowane albo... porzucone. Przez pierwsze kilka lat obrazki z Zachodu nas mobilizowały, ale teraz porównywanie się jest mocno dysfunkcjonalne.

Co potem? Polacy mogą na dobre się zniechęcić do ponoszenia odpowiedzialności za swoje państwo, a to grozi masową, jeszcze większą niż dotychczas emigracją czy przejęciem sterów państwa przez populistyczne grupy skupione tylko na władzy dla samej władzy - bez misji. Warto też pamiętać, że frustracja ekonomiczna przełoży się na ewentualne kolejne przemiany ustrojowe lub ideologiczne. Krótko mówiąc, sami zaprzepaścimy zmiany, których byliśmy zarówno inicjatorem jak i wykonawcą, a także, co będzie w takim scenariuszu najmniejszym problemem, damy kolejny argument osobom głoszącym tezy, że “w tym kraju demokracja nie ma racji bytu”. Polska, pod względem przemian, przesunie się mocno na Wschód, od którego tak przecież uciekamy (Rosja), a który czasem nawet pouczamy (Ukraina). Być może powinniśmy sobie zadać pytanie - po co zrezygnowaliśmy z PRL? Czy pod hasłami o wolności kryje się tylko, niestety zrozumiałe, pragnienie bogactwa?

Przypisy:
1 P. Maciejewicz, Bogactwo mamy tylko z pracy. Dlaczego pracujemy tak ciężko?, http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,19428504,bogactwo-mamy-tylko-z-pracy-dlaczego-pracujemy-tak-ciezko.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_Gazeta_Wyborcza&disableRedirects=true, dostęp: luty 2016 r.
2 Takie stwierdzenie nasuwają się na myśl po interpretacji np. krytyki demokracji według Schumpetera. J. Schumpeter, Kapitalizm, socjalizm, demokracja, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2009, s.
3 J. Czapiński, Dlaczego reformatorzy tracą poparcie społeczne, [w:] K. Skarżyńska (red.), Podstawy psychologii politycznej, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2002, s. 325-327.

4 Należy jednak odróżnić bogacenie się kosztem obywateli od wysokich płac, które, według niektórych koncepcji, powinny przysługiwać politykom, aby unikali oni znacznie gorszych zachowań, takich np. jak korupcja.
5 11 grudnia 2015 r. prezesem Polskich Kolei Państwowych został Bogusław Kowalski. 14 grudnia, po doniesieniach medialnych o jego współpracy z SB PRL, ustąpił ze stanowiska. B.a., Bogusław Kowalski złożył rezygnację, http://www.rynek-kolejowy.pl/wiadomosci/boguslaw-kowalski-zlozyl-rezygnacje-73976.html, dostęp: luty 2016 r.

6 Niedawno Marcin Mastalerek, były rzecznik prasowy PiS, objął w Orlenie funkcję szefa działu komunikacji. B.a., Wysyp posad w państwowych spółkach dla partyjniaków związanych z PiS, http://polska.newsweek.pl/marcin-mastalerek-z-posada-w-orlenie-stanowiska-dla-zwolennikow-pis,artykuly,379284,1.html#fp=nw, dostęp: luty 2016 r.
7 B.a., Były prezes TVP mówi o "grandzie" PiS w mediach. Kolenda-Zaleska celnie odpowiada: "Przypominam sobie...", http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,19421391,byly-prezes-tvp-mowi-o-grandzie-pis-w-mediach-kolenda-zaleska.html, dostęp: luty 2016 r.
P. Dziubak, Obywatelu, pamiętaj: Twoja rozmowa jest kontrolowana, http://prawo.gazetaprawna.pl/artykuly/860217,obywatelu-pamietaj-twoja-rozmowa-jest-kontrolowana.html, dostęp: luty 2016 r.
W. Klicki, K. Szymielewicz, Ustawa zwana inwigilacyjną – skandal czy burza w szklance wody?, https://panoptykon.org/wiadomosc/ustawa-zwana-inwigilacyjna-skandal-czy-burza-w-szklance-wody, dostęp: luty 2016 r.
10 B.a., Protest przeciwko inwigilacji, https://panoptykon.org/wiadomosc/protest-przeciwko-inwigilacji, dostęp: luty 2016 r.